Debatując o nierównościach
Po drugie – radykalne programy równościowe można streścić następująco: małych naciągać, dużych obcinać, grubych uciskać, a chudych nadymać. Problem jednakże polega na tym, że duzi nie pozwalają nikomu się obcinać, podobnie jak grubi nie pozwalają się uciskać. Na nadymanie chudych grubym szkoda pieniędzy, więc jedynym praktycznym rezultatem wdrażania programów równościowych jest naciąganie małych. Praktyczne konsekwencje realizacji takiego programu zilustrowałem wspomnieniem z dzieciństwa, kiedy to w Markuszowie koło Lublina, wraz z moim ówczesnym przyjacielem, pięcioletnim Heniem Zielskim, zetknęliśmy się z zasadniczym dla ekonomii zjawiskiem rzadkości. Chodzi o to, że dóbr jest na świecie znacznie mniej, niż zapotrzebowania na nie i właśnie dlatego istnieje gospodarka, obejmująca ich produkcję i dystrybucję. W moim i Henia Zielskiego przypadku była to skrzynka ze starymi gwoździami, która służyła nam do zabawy. Skrzynka była jedna, podczas gdy nas było dwóch i w tym właśnie manifestowała się wspomniana rzadkość. Ponieważ dochodziło między nami do sporów, kto ma się skrzynką bawić, Henio sformułował zasadę, o której wtedy nie wiedziałem, że była i nadal zresztą jest wykładana biednym studentom na uniwersytetach. „Jak to może być – powiedział Henio – żeby jeden miał całą fabrykę gwoździ, a drugi żeby nic nie miał? Jak jeden ma całą fabrykę gwoździ, to i drugi niech ma całą fabrykę gwoździ, a jak jeden nie ma nic, to i drugi niech nie ma nic!”
Zasada bardzo efektowna, ale z uwagi na wspomnianą rzadkość, sprokurowanie na poczekaniu fabryki gwoździ dla każdego jest mało prawdopodobne, prawdę mówiąc – niemożliwe. W tej sytuacji można jedynie zrealizować postulat drugi: jak jeden nie ma nic, to i drugi niech nie ma nic. Oczywiście ten rezultat jest przez cwaniaków starannie ukrywany pod równościowymi frazesami i na tym właśnie polega naciąganie małych. Jak na podstawie tego przykładu można się zorientować, nierówności społecznych nie da się wyeliminować bez powszechnej katastrofy, więc na wszelki wypadek lepiej nie próbować tym bardziej, że społeczne nierówności mają bardzo silny walor mobilizujący. Zatem – po trzecie – nie chodzi o to, by nie było nierówności, tylko o to, jaka reakcja na nierówności społeczne w społeczeństwie dominuje. Mamy dwie możliwości: albo dominuje reakcja, którą Chińczycy nazywają „chorobą czerwonych oczu” - żeby każdemu było tak źle, jak mnie – albo – będę naśladował to, co robią bogatsi; może nie uda mi się tak, jak im, ale zawsze przynajmniej trochę się podciągnę. Dominacja tej drugiej reakcji na społeczne nierówności sprawia, że takie społeczeństwo nie zagryza się nawzajem, tylko pnie się w górę i rośnie w siłę. Niestety w naszym nieszczęśliwym kraju bezpieczniacy i Umiłowani Przywódcy przyznali sobie tyle przywilejów i obwarowali je takimi zasiekami i polami minowymi, że naśladować ich niepodobna. I to jest nasz największy problem.
Stanisław Michalkiewicz
Komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Myśląc Ojczyzna”, wyemitowany w Radiu Maryja. Przedruk ze strony michalkiewicz.pl
Operator serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.